Żeby nie było za słodko trochę życia:) Zjeżdżając z gór do Novej Goricy (jeszcze po słoweńskiej stronie) tak się jakoś złożyło, że zdefektowały nam hamulce. Z perspektywy czasu myślę że z dwojga złego jednak chyba lepiej że szczęki na stałe złapały koła niż jakby miały całkiem odpuścić:). Po krótkiej wyciecze po Goricy znaleźliśmy mechanika który nas zapewnił że to "keine problem", "idźcie na mesto, my tu mamy różne fajna knajpka, posiedzicie trochę, hamulce ostygną i bedzie alles gut". No to ok, pomyśleliśmy. Wszystko się z tymi knajpkami zgadzało, tylko że hamulce dalej nie puściły.
Zdecydowaliśmy się przejechać na włoską stronę, gdzie spotkaliśmy Włocha mówiącego
po polsku (!), który skierował nas do jedynego czynnego wtedy mechanika. Tamten z kolei ani po polsku, ani po angielsku "Non capishi". Trochę to trwało ale dogadaliśmy się i zamówił części potrzebne do naprawy. Po czym powiedział (przez tłumacza) żebyśmy przyszli do niego jutro popołudniu.
Będąc jakby nie było trochę uziemionymi nie mogliśmy jechać na camping a do żadnego
z hoteli nie było nam po drodze. Zdecydowaliśmy się na spędzenie nocy na parkingu między TIRami. Stadem lepiej. I już prawie wszystko wychodziło na prostą ale znów musiała przyjść burza, co już nie było żadną nowością i obsypać nas gradem.
Nie przejmując się niczym poszliśmy z samego rana zwiedzić miasto i rzeczywiście można było zerknąć na kilka ciekawych rzeczy. Gdyby nie wyżej opisane problemy na pewno byśmy się tam nie zatrzymali = kolejny pozytyw.
Po przyjeździe do mechanika na umówioną godzinę, byliśmy mile zaskoczeni
że po praktycznie 30 minutach auto było znów gotowe do jazdy i mogliśmy spokojnie jechać dalej...